Tagi

Corrie popadła w marazm. Chodziła na zajęcia, uczyła się, trenowała, ale nie czuła się z tym tak dobrze jak wcześniej. Nadal była wściekła na Kirę i nie zamierzała go przepraszać pierwsza, a że i on nie wykazywał chęci pojednania, postawiła na tej znajomości kreskę. Nie chciała myśleć teraz o tym, co będzie, gdy skończy Akademię. To był zbyt odległy czas, aby teraz się tym zajmować. Na razie nie miała problemu z unikaniem blondyna, skoro ten był tutaj ledwo dwa razy w miesiącu.
Ami dała spokój z próbą wyciągnięcia z niej, o co poszło. Corrie nie chciała o tym mówić i ostentacyjnie zmieniała temat. Z Yamato też o tym nie mówiła, zresztą chłopak nie pytał, traktując ją, jakby nic się nie stało. To nie była jego sprawa, a już zauważył, że brązowowłosa bardzo rzadko opowiada o sobie i swoich problemach. Wolał więc nie naciskać i skupić się na rzeczach aktualnych.
Corrie przeciągnęła się, wstając z ławki. Została jej jeszcze tylko etyka i reszta dnia była wolna. Zły humor nie odstępował jej na krok, do tego zawaliła test z kidou, choć była jedną z najlepszych uczennic i nie zdarzały jej się takie błędy. Miała świadomość, że w rzeczywistości coś takiego może kosztować czyjeś życie, więc musiała jeszcze nad sobą popracować. Dziś jednak miała zamiar już odpuścić, potrzebowała odrobiny wolnego. Zastanawiała się też, czy nie odwiedzić Ukitake. Dawno się z nim nie widziała, a czuła, że rozmowa z nim poprawiłaby jej humor i pozwoliłaby zdystansować się wobec obecnej sytuacji.
– Shiroyama, tarasujesz przejście – usłyszała głos Shu Kogamiego.
– Korytarz jest szeroki – odparła znudzona. – Tak ci się śpieszy na etykę?
Wyczuła jego ruch, więc uchyliła się. Może i miała problemy z hakudą, ale nie zamierzała dać się zastraszyć bogatym dzieciakom, które myślą, że wszystko im się należy.
Brunet złapał ją za rękę i wykręcił za plecami dziewczyny, która syknęła boleśnie. Dookoła byli tylko kadeci z ich klasy, więc żaden przypadkowy świadek nie zobaczy, że coś się dzieje. Ami została powstrzymana przed pobiegnięciem po któregoś z senseiów, zresztą Corrie wielokrotnie powtarzała jej, żeby nie interweniowała. Nie chciała jej w to wciągać i sprawiać problemów.
– Naprawdę sądzisz, że możesz się tak do nas zwracać? – zapytał Shu.
– Tobie nie będę nadskakiwać – odparła chłodno.
– Mogę ci złamać rękę tak, że nawet w Czwartym Oddziale ci jej nie złożą. Co ty na to?
– Radziłabym uważać.
– Bo co? Bo się poskarżysz?
– Nie muszę. Hado no 4. Byakurai.
Chłopak puścił ją i odskoczył przed błyskawicą, którą w niego posłała. Spojrzenie Corrie było chłodne, nie wyrażało nic prócz pogardy i zdecydowania. Jeśli będzie musiała się bronić, zamierzała używać nawet kidou. Najwyżej poniesie konsekwencje, jeśli ktoś ją na tym przyłapie. Nie obawiała się.
– Myślisz, że chroni cię immunitet Kuchikiego-samy?
– Nie, ale nie zamierzam kontynuować tej rozmowy. Za chwilę etyka, na którą tak się śpieszyłeś, Shu-kun – zakpiła.
Użyła shunpo, żeby wydostać się spomiędzy kadetów i poszła do auli, gdzie miał odbyć się wykład z etyki. W środku siedzieli już uczniowie z równoległej klasy, tej ogólnej, więc miała na razie spokój.
Ami dosiadła się do niej kilka chwil później.
– Chcą na ciebie donieść – powiedziała cicho.
– Nie zrobią tego, bo obawiają się, że sama na nich doniosę. Nie zastraszą mnie.
– Nie lepiej to zgłosić?
– Nie będę chować się za plecami innych. Koniec tego tematu – mruknęła.
Ostentacyjnie spojrzała w okno. Etyka była jej do niczego niepotrzebna, bo miała już ją opanowaną, ale wymogiem Akademii była obecność na tym wykładzie przez cały pierwszy rok. Niektórych rzeczy nie mogła przyśpieszyć.
Po sali przeszedł szmer, ale dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. Gdy kadeci ucichli, było wiadome, że zaczyna się kolejny nudny wykład, którego nikt nie słucha. Do rzeczywistości przywrócił ją dopiero łagodny głos, który tak dobrze znała:
– Witajcie, moi drodzy. Moninatari-sensei nie może dzisiaj poprowadzić zajęć, więc poprosiła, abym ją zastąpił.
Na podwyższeniu stał nie kto inny jak kapitan Ukitake we własnej osobie. Wyglądał nadspodziewanie dobrze, więc najwyraźniej ostatnio nie dręczyły go nawroty choroby. To była dobra wiadomość. Uśmiechnął się do niej, gdy ją dostrzegł. Odpowiedziała tym samym, choć nie czuła się zbyt radosna. Nie mogła jednak inaczej, gdyż sam widok znajomej twarzy sprawiał, że chciała się uśmiechnąć.
Wykład minął dość szybko. Wszyscy słuchali pilnie Ukitake, który dokładnie odpowiadał na każde ich pytanie, nikogo też nie zrugał, jeśli pytanie wcześniej padło czy odpowiedź była oczywista. Kilka osób wprost zapytało, czy w Trzynastym Oddziale znajdzie się dla nich miejsce.
– Jaki jest kapitan Ukitake? – szepnęła Ami, szturchając Corrie.
– Taki jak widzisz. Jeśli się zdecydujesz na Trzynastkę, nie pożałujesz – odparła brązowowłosa. – To dobry Oddział.
Umilkła, gdy poczuła spojrzenie Ukitake na sobie. Nie zwrócił im jednak uwagi, kontynuując zajęcia. Koniec zaskoczył wszystkich, klasa ogólna musiała biegiem ruszyć na zajęcia z kidou, zaawansowani mogli pozwolić sobie na guzdranie się.
– Corrie-chan, zostań na chwilę.
– Oczywiście, Ukitake-san.
Zignorowała tych kilka zawistnych spojrzeń i szeptów po słowach białowłosego kapitana. Nikogo już nie dziwiło, że dziewczyna jest znana wśród trzonu Gotei, a mimo to musiała usłyszeć pod swoim adresem kilka niewybrednych słów. Nie przejmowała się tym. Nie po to tu była.
Aula opustoszała. Ukitake usiadł na podwyższeniu obok katedry i wskazał miejsce obok Corrie, która dotąd siedziała na jednym ze stolików.
– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział.
– Wiem, moja wina.
– Niczyja. Masz dużo obowiązków – odparł łagodnie. – Jak ci się podoba Akademia?
– Może być. Nauczyciele są wymagający, ale da się przeżyć – wzruszyła ramionami.
– Nie czujesz się tu zbyt dobrze – powiedział wprost. – To widać.
– Nic się przed tobą nie ukryje, Ukitake-san.
Wstała i podeszła do okna, żeby spojrzeń na błonie akademickie, gdzie kadeci odpoczywali po zajęciach. Wszędzie siedziały grupki, dyskutowały żarliwie, odrabiały lekcje lub po prostu spędzały czas. Jej to nie dotyczyło. Ona tego nie chciała, uznając za marnotrawstwo czasu, ale też inni nie ubiegali się o jej obecność. Była osobą niepożądaną w towarzystwie i to tak naprawdę przez głupotę, bo inaczej tego nazwać nie można.
– Nie tak wyobrażałam sobie życie w Akademii Shino – powiedziała cicho. – Nie oczekiwałam, że wszystko pójdzie gładko i wszyscy mnie polubią, ale jest gorzej niż potrafiłam sobie wyobrazić. Ja tu kompletnie nie pasuję. Z shinigami łączyły mnie wspólnego doświadczenia, czasami pasje, potrafiliśmy ze sobą rozmawiać. Tutaj jestem znienawidzona tylko dlatego, że Kuchiki-san mi patronuje. Myślą, że wszystko mam za darmo, nie widzą godzin poświęconych na trening, kiedy oni imprezują lub leniuchują. Wcale nie jestem łagodniej traktowana, to wcale nie pomaga, ale przeszkadza. Zazdroszczą mi czegoś, czego najchętniej bym się pozbyła, bo o to nie prosiłam. Łatwo jest oceniać. Zazdrościć tego, że potrafię swobodnie rozmawiać z vice-kapitanami. To moi przyjaciele. Jak mam ich traktować? Mam udawać, że ich nie znam? Że ten cały ostatni rok był tylko snem? Co jest w tym złego?
Przeszła się po auli, po czym usiadła obok Ukitake, który słuchał jej w milczeniu. Wiedział, że są rzeczy, o których jeszcze nie powiedziała. Może w ogóle nie powie, żeby nie sprowokować ich do działania. Obawiał się jednak, że dziewczyna jest szykanowana, może nawet atakowana, ale chce to rozwiązać samodzielnie, żeby udowodnić, że może być pełnowartościową shinigami. Nigdy niczego nie chciała za darmo, na wszystko pracowała własnymi siłami.
– To niespotykana zażyłość – odparł. – Nie należysz do żadnej z rodzin shinigami, a patronat Byakuyi dobrze wygląda w papierach.
– Chyba tylko jego – mruknęła. – Cały czas mam wrażenie, że Kuchiki-san chce mi udowodnić, że nigdy nie będę zasługiwała na jego szacunek i na traktowanie jak równej.
– Wiesz, że Byakuya ma specyficzny charakter.
– Gdyby był mniej dumny, byłby fajniejszy – odparła.
– Nie oceniaj go tak surowo, Corrie-chan. Wymaga od ciebie więcej, ale to dla twojego dobra.
– Wiem. Nie chcę zawieść samej siebie i nadal być bezsilną duszą, którą wszyscy muszą się opiekować, bo pierwszy z brzegu Pusty może mnie zabić. Moi przyjaciele codziennie ciężko pracują. Nie chcę być gorsza. Nie chcę, by musieli się na mnie odwracać na polu bitwy. Chcę iść obok nich. Wiem, że to potrwa. Nie jestem Kurosakim i nie urosnę w siłę w ciągu kilku dni, ale to nie znaczy, że mam odpuścić.
– Poważna deklaracja. Ostatnio mało jest kadetów, którzy tak poważnie podchodzą do nauki i treningu.
– Bo niewielu z nich wie, czym jest prawdziwa walka. Oni nie byli w Karakurze, nie widzieli na własne oczy okrucieństwa Aizena. Dla nich to tylko kolejna data do wykucia na test. Dlatego pozwalają sobie na tak lekkie podejście do treningów i dziwią się, że jestem lepsza. To nie zasługa patrona, ale tylko moja.
– Corrie-chan, próbowałaś się z nimi zaprzyjaźnić?
– Dogadałam się tylko z moją współlokatorką, bo pochodzi z dalszych okręgów Rukongai. Cała reszta jest z dworów szlacheckich i bogatych rodzin pierwszych okręgów. Oceniają mnie przez swój pryzmat. Myślą, że nazwisko i pieniądze wszystko załatwi za nich. Poza tym mam was, prawdziwych przyjaciół, którzy nie robią ze mnie niczyjej utrzymanki.
W jej głosie nie było gniewu, ale smutek. Chciała być chociaż traktowana normalnie, ale nie mogła na to liczyć, bo była oceniana przez pryzmat pozorów i szlacheckiej dumy. Tego ostatniego nie znosiła, nigdy nie wyjaśniła dlaczego. Patrzyła na ludzi, nie na ich nazwisko czy pochodzenie, ale była w mniejszości. Zanim udowodni reszcie klasy, że to wszystko to ciężka praca i upór, minie naprawdę dużo czasu. Może nawet nie rozwiązać tej sytuacji do odejścia z Akademii.
– To nie wszystko, prawda? – zapytał.
– Powiedzieli ci?
– To widać.
– Pokłóciłam się z Kirą – przyznała. – Poszło o to, co zwykle. Znowu traktuje mnie jak dziecko, za które musi wziąć odpowiedzialność, bo tak mu kazano. I bardzo mu to przeszkadza, a mimo to zamierza prowadzić mnie za rączkę przez całe życie, bo sobie nie poradzę. Czy on naprawdę nie dostrzega we mnie przyszłego shinigami?
– Znasz Kirę-kuna lepiej niż większość ludzi i wiesz, że czasami za bardzo się przejmuje pewnymi sprawami. Pogodzicie się.
– Nie tym razem, Ukitake-san. Nie wybaczy mi tego, co mu powiedziałam, a ja go pierwsza nie przeproszę.
– Corrie-chan, rozumiem, że jesteś zła…
– Nie, ja po prostu jestem idiotką – w jej oczach zalśniły łzy. – Nie mogę pójść do niego i go przeprosić. Nie potrafię. Znowu palnę coś głupiego i stracę nawet nadzieję, że może być tak jak kiedyś. Jestem kretynką, bo się w nim zakochałam, chociaż wiem, że on nigdy tego nie odwzajemni. Nie widzi we mnie kobiety, nigdy nie zobaczy, więc jak mogłabym pójść do niego i przeprosić za to, że tam mi na nim zależy. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Nigdy nie kochałam, nie potrafię i nie sądziłam, że to tak zaboli. Chciałam być jego warta, stać bez wstydu obok niego, ale wiem, że to była tylko iluzja, bo tak nigdy nie będzie.
Starła z policzków łzy, które nadal płynęły. Nie potrafiła ich powstrzymać, tama pękła i nawarstwiające się problemy w końcu ją przygniotły. Ukitake objął Corrie ramieniem, bo tylko tyle mógł.
– Nie jesteś idiotką – powiedział cicho. – Nie potępiaj się za to.
– Ja już nie chcę tej miłości. Niech zniknie.
– Corrie-chan, daj emocjom opaść. Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? Wszystko potrzebuje czasu, aby się wyklarować. Wiem, że wymagasz od siebie naprawdę wiele i czasami to jest ponad twoje siły, ale nie jesteś z tym sama. Masz nas i doskonale o tym wiesz.
– Ukitake-san, ja nie wiem, co mam robić. Poszłam do Akademii przez wzgląd na Kirę. Teraz wydaje się to bez sensu.
– Nie chcesz być shinigami?
– To nie to. Po prostu rozmywa się mój powód wstąpienia do Akademii.
– Chcesz bronić swoich przyjaciół i miejsca, które nazwałaś domem. To wystarczy, a sytuacja z Kirą-kunem też się rozwiąże, jeśli tylko na to pozwolisz.
– To przejdzie, prawda?
– Nie wiem. Uczucia to indywidualna sprawa każdego człowieka. To zależy tylko od ciebie.
Corrie uśmiechnęła się lekko. Nadal była w nienajlepszej formie, ale powoli zaczynała czuć się lepiej.
– Masz przeze mnie same problemy, a chciałam być samodzielna.
– Nie widzę w tym nic złego. Nie jesteś sama. Pomożemy ci zostać silną shinigami, która będzie dumą Gotei 13. Nie martw się tym.
– Dziękuję, Ukitake-san. Ulżyło mi, gdy w końcu to z siebie wyrzuciłam.
– Wiesz, że możesz do mnie przyjść z każdym problemem bez względu na porę.
– Chciałabym mieć takiego ojca jak ty, Ukitake-san. Byłabym najszczęśliwszą córką w Soul Society.
– Weszłabyś mi na głowę – uśmiechnął się. – Nie potrafiłbym ci niczego odmówić.
Corrie zaśmiała się i wstała. Przeszła pod okno i przez chwilę kiwała się na piętach.
– Ktoś mi kiedyś powiedział, że ojcowie są po to, by rozpieszczać swe córki – powiedziała. – Ja takiego nie miałam. Mój był bardzo surowy, ale wiem, dlaczego. Mógłby mnie zepsuć. To jednak teraz nie ma znaczenia, bo jestem tutaj i sama kształtuję swój los.
Ukitake obserwował ją z niepokojem. Gdy wspominała o przeszłości, stawała się jakby kimś innym, a powietrze wokół niej gęstniało. Nikt nigdy nie pytał o szczegóły, bo poprzednie życie Corrie nie wyglądało na takie, o którym chciałoby się słuchać. Ona też nie miała ochoty do tego wracać.
– Jak tam Rukia, Kiyone i Sentaro? – zapytała.
– Dobrze sobie radzą. Kuchiki zachowuje się, jakby była vice-kapitanem od lat, nabrała pewności siebie, a Kiyone i Sentaro niewiele się zmienili, odkąd widziałaś ich po raz ostatni.
– To im raczej nie grozi – uśmiechnęła się. – Ty też wyglądasz dobrze. Czyżby dłuższa przerwa pomiędzy nawrotami choroby?
– Ostatnio są łagodniejsze.
– To dobrze. Cieszy mnie, kiedy czujesz się lepiej. To napawa optymizmem.
– Niedługo będą pierwsze jabłka.
– Na pewno wpadnę spróbować – zaśmiała się. – Nie musisz się już o mnie martwić. Teraz skupię się na tym, aby zostać jak najlepszym shinigamim. Tak, aby nikt nie mógł zaprzeczyć mojej wartości i powiedzieć, że to zasługa kogoś innego.
– Nie przepracuj się tylko.
– Wiem, wiem. Czy ja wyglądam jak Hisagi-san?
Ukitake uśmiechnął się na to porównanie. Wstał ze swojego miejsca.
– Czas, abym wrócił do Oddziału. Ty pewnie też masz jakieś plany na resztę dnia.
– Nie przeszkodzi im, jeśli odprowadzę cię do bramy. Przyda mi się spacer.
Tak też zrobiła. Przy okazji opowiadała ciekawostki ze swojego pobytu w Akademii, śmiejąc się radośnie. Nie było po niej widać śladu łez, choć uśmiech jest jedynie maską ukrywającą pod spodem delikatne, niepewne serce, przeszłość, doświadczenia i myśli, którymi nie chciała się dzielić. Wszystko ułoży się z czasem, nawet ona to wiedziała, choć obecnie trudno było w to uwierzyć. Sił jednak dodawali jej przyjaciele, przypominając, że ma dla kogo walczyć. Właśnie tego się trzymała, choć kolejne dni były jeszcze zagadką. Corrie nie bała się wyzwań i zamierzała przyjąć je z podniesionym czołem.

***

Laurie: Tym razem Corrie w mniej przebojowej wersji i tak będzie jeszcze przez kilka rozdziałów. Może nie całkowita depresja, ale nastrój trochę nam się zmieni.
Corrie: Jakbym nie wiedziała, że pisałaś te rozdziały już dawno, powiedziałabym, że to wpływ ostatnich rozdziałów „Bleacha”.
Laurie: Nie chcę o tym rozmawiać.
Corrie: Chyba ostatnio wracam do starych schematów ucieczek przed konsekwencjami i problemami. To taka stara wersja mnie, jeszcze sprzed Seireitei. Nigdy idealna nie byłam.
Laurie: Jeszcze zdążą poznać twoje dawne, złe strony. Za tydzień Piąty Oddział, rozwiązanie wątku z Yamato i Hisagi.
Corrie: Czyli znowu kazanie. Ech, nie wiedziałam, że posiadanie kogoś w charakterze starszego brata jest takie wkurzające.
Laurie: Nie marudź. Ciesz się, że masz takich przyjaciół, bo jeszcze moment i w oryginale nie zostanie nikt z twojej paczki.
Corrie: I tym jakże optymistycznym akcentem żegnamy się z Wami, kochani. Pozdrawiamy i do następnego.